by Elbereth Tully Czw Mar 19, 2015 5:46 pm
Elbereth lubiła żarty i kawały, o ile te pozostawały w dobrym guście, jednak granica ta jest tak cieniutka, że nawet jej własna rodzina nie potrafiła ocenić, czy coś ją rozbawi czy też raczej zirytuje. Sama dziewczyna miała dosyć osobliwe poczucie humoru i nierzadko zdarzały się takie sytuacje, gdy rozmówca był na tyle niedoświadczony, że nie rozumiał jej żartów. Panna Tully w najśmielszych przypuszczeniach nie spodziewała się, że to, co powiedziała przed chwilą Essaria, może ją naprawdę rozśmieszyć. Gdyby coś podobnego zrobiłaby Blanche, Elbereth zapewne by się na nią obraziła. Jednak trzeba tu było wziąć pod uwagę specyfikę sytuacji, w jakiej znalazła się rybka. Nieduża karczma gdzieś w Reach, a w niej siostra lorda Dorzecza, bękarcia córka Starków i Tragaryenów, Arryn z Orlego Gniazda oraz niemy lord Blackwood. No naprawdę, brakowało tylko jeszcze takich żartów, żeby uczynić tą scenkę jeszcze bardziej komiczną. Bethy uśmiechnęła się szczerze, odsłaniając bielutkie ząbki, a trzeba przyznać, że nieczęsto to robiła.
-Widzicie, panowie? Właśnie zostałam matką – powiedziała rozbawionym głosem. –Nigdy nie sądziłam co prawda, że moja córka będzie zaledwie kilka lat młodsza ode mnie, ale muszę przyznać, że wcale mi to nie przeszkadza. Tylko jak tak dalej pójdzie, to Essaria wypyta połowę królestwa, czy ktoś nie chciałby zostać jej ojcem, wujem, stryjem…
Na Siedmiu, dzieciom naprawdę wiele się wybacza… Kiedy takie myśli kłębiły się w jej głowie, lord Arryn złożył jej kondolencje z powodu śmierci Greyjoy’a. Znowu on… Jego wspomnienie będzie mnie chyba prześladować przez całe życie. Elbereth prawie wzdrygnęła się na myśl, iż mogłaby rzeczywiście zostać jego żoną. Ona! Panna z krainy rzek i lasów miałaby się przenieść na skaliste wyspy. Niedoczekanie. Nie, teraz już na pewno by się na coś takiego nie zgodziła.
-Dziękuję, panie. Nie znałam go za dobrze, mam jednak nadzieję, że śmierć była mu lekką – O ile śmierć poprzez utonięcie może być lekka… Kiedy Elbereth odpowiadała Arrynowi, Blackwood pisał w tym czasie coś na kartce, którą po chwili jej podsunął. Dziewczyna znowu spoważniała. Nie mogła mu oddać Essarii, przecież obiecała Kevanowi, że zaopiekuje się małą.
-Nie wiedziałam, panie, że tak bardzo lubicie dzieci – odpowiedziała lordowi Raventree Hall. –Jednak przyjemności opiekowania się tą dziewczynką muszę cię niestety pozbawić. Obiecałam przyjacielowi memu ojca, że to właśnie ja zajmę się jej wychowaniem i wolałabym obietnicy tej dotrzymać.
Następnie Elbereth otrzymała kolejne kartki. Aha, Blackwoodowie i Brackenowie… i ich odwieczny spór. No tak, dziewczyna pamiętała, jak to ludzie szeptali o słynnym pojedynku. Sama go oczywiście nie widziała, ale mówiono, że Ethan Blackwood wpadł wówczas w niemały szał.
-O atak ze ich strony chyba nie musimy się martwić, lordzie Blackwood. Bracken chyba nie jest na tyle głupi. Mój brat raczej nie puściłby mu tego płazem – mówiąc to, przypomniała sobie, że przecież przed chwilą jeszcze się tak spieszyła, a tu nagle ma czas na pogaduszki.
-Naprawdę przyjemnie się z wami rozmawia, panowie, jednak myślę, że należałoby się już zacząć zbierać – powiedziała do obu mężczyzn, po czym pomogła Essarii wstać z ławy. –Rozumiem, że mogę liczyć na wasze towarzystwo w drodze do Wysogrodu? – zapytała się ze słodkim i ślicznym uśmiechem na twarzy. Była pewna, że odpowiedzą twierdząco, jednak małe sztuczki manipulacyjne jeszcze nikomu nie zaszkodziły.