Jesień, 18 luty, 282 roku.
Tak pachnie ogień, spalenisko z wyspy, ogień tlący się z ziemi. Oto rzeka, której źródłem są przebite piersi wojowników, kapiące krople czerwieni łączą się w jedną rzekę, tworząc wspólną krew, braterską krew, pomimo że wrogami byli, teraz jednym nurtem rzeki ze szkarłatem płyną. Właśnie tak słychać strach, stal uderzająca o stal, prychanie koni, tych niewinnych zwierząt, okrzyki bojowe, które nakazują tylu młodzieńcom stanąć w walce, walce o honor, a honoru bronić do ostatniej kropli krwi należy , myślała spadkobierczyni Niedźwiedziej Wyspy.Podstępny wiatr grał na burzy w sercu dziewczyny. Ona sama siedziała jak na szpilkach. Myśl o oblężeniu zabijała ją od środka. To była powolna śmierć, nikt co prawda do niej nie przyszedł, nikt. Jednak ona czuła niepokój, pustkę, śmierć i smutek. Im bardziej starała się racjonalnie myśleć, tym bardziej jej ciało dostawało drgawek, a umysł nie potrafił myśleć o większości otaczających ją spraw.
Wstanie dla niej z łóżka, odkrycie koca i przetarcie oczu, było wyzwaniem, wyzwaniem tej wojny, strach który ją paraliżował nakazywał zostać w łożu, instynkt damy, przygotować się i umrzeć godnie. Zdobyła się na odwagę, jak dla niej szczyt odwagi, odsunęła lekko koc. Jej prawa noga jak zawsze wylądowała na podłodze z gracją. Policzyła do 10, po tym odstępie czasowym, postawiła drugą nogę na ziemi. Siedziała w bezruchu na łożu. To był jeden z tych momentów, kiedy strach wygrywa, ciało jest sparaliżowane, usta milczą, a oczy nawet jeśli chcą płakać, to nie potrafią.
Musiała chwile ochłonąć, popatrzyła w lustro, twarz znajoma, ale jednak tak zapłakana że nie przypominała uśmiechniętej twarzyczki, Nellyii.
-W kółko raz po raz, ciągle w miejscu spędzam walki dni, nienawiść męczy mnie, od strachu dawno już mnie mdli. Powoli gubię się, serce gdzieś ucieka mi. Widzę przecież że z niewoli nie uwolnię się.- szeptała do odbicia twarzy w lustrze- Prześlizguje się, przez ciemności mrocznej drzwi, w kieszeni tylko nóż i ból co ze mnie drwi. Czy powie kto to ja? Kiedy ja? Niepewność ta, pochłania myśli me, nie uwolnię się... Może tylko śnie? Może jawa jest mym snem? Nie wiem czy powiedzieć Ci, zrzucić świat do góry dnem. Oblężenia mam już dość, czy w cierpieniu żołnierzy jest gdzieś cel? Chce bez wrogich uczuć żyć, chce żyć czując tylko biel.- patrzyła prosto w swoje oczy- Mogą kazać mówić coś, mogą mówić gdzie mam iść, nic to nie obchodzi mnie, serce już nie słucha dziś. Jeśli zrobię chociaż krok, jeśli źle poruszę się, wszystko to rozpadnie się, nie zostanie ze mnie nic.- wzięła niespokojny oddech- Czy nadejdzie kiedyś świt? Czy noc nie pokona mnie? Czy dla rozerwanych dusz, miejsce w świetle znajdzie się? Czy to boli? Czy to źle? Czy mam zostać czy mam biec?- zadawała pytania swojemu odbiciu, które teraz wydawało się jej być całkowicie obcą osobą- Nie pamiętam jak ma być... Czy widziałam? Czy ty wiesz? Czy do przodu mogę przejść? Ja... Już zrobiłam co się da. Walki dookoła mnie, nie zrozumiem, nie mam szans.- nastąpiła dłuższa chwila milczenia, w komnacie było słychać jej niespokojny oddech, a sama dziewczyna cała drżała, przecież osoba w lustrze mogła być z wrogiego wojska...- Gdy postawie chociaż krok, gdy odważę się znów iść, wszystko to rozpadnie się... Nie zostanie ze mnie nic. Chociaż wiatr niesie me łzy, chociaż noc ciemnością do snu koi mnie... Czy odnajdę drogę swą? Czy me serce przyjmie ich biel?- pytając lustra odwróciła wzrok, lecz teraz znów go podniosła- Gdzieś jesteśmy czy wiesz gdzie? Nie pamiętam z tego nic... Czy pamiętać mogę cię? Czy mi zdradzisz imię swe?
Pytania dziewczyny nie ujrzały odpowiedzi. Umarły, tak jak tysiące wojów na tej wyspie, jakiej wyspie?!... Raczej cmentarzu.
Coś oświeciło zapłakaną twarz dziewczyny, małe promyczki słońca wdzierające się przez okno. Przypominały jej się czasy, czasy kiedy była młodsza, kiedy nic nie rozumiała. Wtedy światło padało jej na twarz, tylko że ta twarz zawsze była uśmiechnięta. W tamtych latach, dzień, który zwiastowały promyki, był beztroską, nieskończoną chwilą. Chwilą w której żyła bez większych ograniczeń, miała w niej wszystko. Wszystko co było dla niej ważne, kochającego ojca, czułą nianie, uśmiechy dworu... Straciła to, a przecież jeszcze tak nie dawno żyła w przekonaniu, iż zawsze będzie szczęśliwa, nie doceniała tego co miała...
Obróciła się zwinnie w drugą stronę. Popatrzyła na kufer, jak na największe zło, jak na wroga, mordercę. Podeszła ona do niej małymi i niepewnymi krokami. Położyła rękę na wielkiej drewnianej skrzyni. Mała ręka i prawie biała od strachu, błądziła po klapie, w końcu znalazła zamek, a w nim kluczyk. Chwyciła dwoma palcami za miedzianą głowice klucza, przekręciła w lewo, nastąpiła chwila prawdy, albo ktoś tam jest, albo nie. Kiedy nikogo tam nie zauważyła, odetchnęła z ulgą. Zaczęła stabilizować oddech.
Drżącymi rękami rozpięła wiązania z tyłu sukni którą obecnie na sobie miała. Wyciągnęła szarą wstęgę z byłego wiązania. Ściągła rękawki, a suknia zatrzymała się na piersiach dziewczyny. Zgrabne palce podniosły ją z kobiecego atutu, a ta, upadła na ziemie, odsłaniając jej zgrabne i dziewczęce ciało. Dziewczyna podniosła swoją prawą nogę i wszyła nią za obwód sukni, to samo zrobiła później z lewą. Złożyła w kostkę błękitną suknie, a wyciągnęła białą. Moja krew, będzie rzeczą wyróżniającą się dosyć mocno na bieli tej sukni, przeleciała jej myśl kiedy w rękach trzymała biały i zwiewny materiał. Przełożyła najpierw lewą, a później prawą nogę do środka sukni. Podciągnęła suknie pod piersi i zaczęła zakładać jej długie rękawy, ręce Nellyii się plątały. Kiedy już to zrobiła uniosła biały materiał, a gorset zawiązała jak najmocniej potrafiła, co było trudne, ponieważ jej palce ze strachu błądziły na wszelkie strony.
Usiadła na krześle i wyciągnęła grzebień. Rozczesując swoje włosy przeszła ją myśl, Jak ten grzebień łatwo wchodzi w moje włosy, tak i miecz jednego z żelaznych, wjedzie w moje ciało. Podzieliła włosy na trzy części i zaplotła warkocz. Wyciągnęła małą szkatułkę. Wyciągnęła z niej białe perły i ubrała je bez namysłu. Perły te odbijały blask taki sam jak białoszare oczy dziewczyny od płaczu.
Jeśli mam umrzeć, umrę jak dama powinna. Pozostała dla niej nadzieja. Za co uważała nadzieje? Nadzieja była dla niej czymś jakby szukać bursztynów w mieście, wiadomo że go nie zdobędziesz, a pomimo to wciąż uparcie szukasz, bo pozostaje minimalna szansa.