Kupiec Stan
Jesień, 6 lutego, 282AL
Sknera Stan nie bez powodu był tak nazywany. Po raz kolejny wyprawił się w podróż przez Królewski Las bez eskorty. Żal mu było pieniędzy na zabezpieczenie swojego majątku na wozie. Do tej pory zazwyczaj wychodził na tym dobrze. Został zmuszony do zmiany tego poglądu, gdy drogę zastąpiło mu kilku ludzi wyglądających jak wędrowni rycerze. Jednak jeden element ich ubioru przyciągał szczególną uwagę. Czarne płachty narzucone na zbroje w nierówno wyszytym czerwonym trójgłowym smokiem. Kupiec podniósł brwi, bo ten widok nie przypadł mu do gustu. Kilka miesięcy temu czerwony smok odszedł w niepamięć... Widocznie nie do końca. Pięciu rycerzy było konno, pozostałych siedmiu przybyło pieszo. Konni zastąpili drogę tak, ze Stan był zmuszony zatrzymać wóz. Niepewnym głosem rzekł. Witajcie szlachetni Panowie... Potrzebujecie czegoś? Chcecie coś kupić? Kupiec próbował przekonać sam, że jakoś z tego wyjdzie choć było już pewne, że straci albo majątek albo życie albo zarówno to jak i to. Tyle razy słyszał historie o rycerzach-banitach, głupi nie bardzo w nie wierzył. Teraz przyjdzie mu za to zapłacić. Największy z rycerzy mierzący ponad siedem stóp wzrostu odchylił przyłbicę i powiedział potężnym głosem. Pobieramy podatek na walkę z uzurpatorem. Zapłać go dobrowolnie, a pojedziesz dalej, odmów a zginiesz jak każdy pies tego bękarta. Kupiec wzdrygnął się słysząc o dobrowolnej opłacie. Jednak warunki były oczywiste Nie miał możliwości uniknięcia zapłaty. Ależ.. ależ oczywiście szlachetni rycerze, z chęcią wesprę walkę z psem na Żelaznym Tronie. Proszę, bierzcie co chcecie. Wielki rycerz spojrzał na niego i rzucił tylko do towarzyszy. Zabijcie go. Kłamie, sprzedałby nas by odzyskać choć część złota. Ciało ukryjcie, wóz zabieramy. Jedziemy na zachodni skraj, może tam będzie kolejna ofiara. Ostatnią rzeczą, którą zobaczył kupiec zanim ściągnięto go z wozu był dziwny połysk miecza dzierżonego przez dowódcę banitów, chwilę później ogarnęła go ciemność.