Jesień 14 stycznia 282 roku
Cyrenna siedziała przy okrągłym, drewnianym stoliku zajadając się pyszną zupą krewetkową na śniadanie. Na przeciwko niej siedział Agarr, a obok niego Vogarro.
- Przy większym stole lepiej byłoby wygodniej - stwierdził Vogarro.
- Nie. Przy takim jest dobrze. Z matką jadałam przy mniejszym Agarr jadł to samo co Cyrenna, a Vogarro zażyczył sobie cytrynowych ciasteczek z polewą malinową oraz zapiekanego dorsza z cebulką. Jak na razie dostał tylko kielich czerwonego wina.
- Chyba zwolnię kucharza. Nie śpieszy mu się - narzekał Vogarro.
- Ciesz się, że nie musisz polować, żeby coś zjeść - Cyrenna nie była pewna czy powinna mówić o swoich wspomnieniach z Qohoru przy dygnitarzach i szlachetnych osobach.
- Jedyne co odziedziczyłaś po Voqadisach to odwagę i waleczność. Nic więcej. Nie nadajesz się na arystokratkę, Cyrenno. - powiedział Vogarro wzdychając ciężko.
- Pamiętaj, że jestem ostatnią z rodu
- Ale jesteś bękarcicą. Masz szczęście, że Triarcha cię wspiera.
- Czyżbyś zaczął wątpić w moje prawa do dziedziczenia?
- Mieszkasz w mojej rezydencji od dziesięciu dni. Poznałem cię na tyle wystarczająco, żebym mógł stwierdzić, że nie nadajesz się na prawowitą członkinię rodu Voqadisów. Aktualnie popieram cię tylko dlatego, żebyś mogła przejąć majątek rodowy oraz wszelkie tytuły i wpływy oraz płynące z nich korzyści. I to wszystko przekażesz mnie.
- Tobie? - zdziwiła się Cyrenna -
Dlaczego miałabym to wszystko dać tobie?
- Cyrenno, nie jesteś głupia. Doskonale wiesz, że nie nadajesz się do tej całej arystokracji. Powiedz mi, ale szczerze. Czego oczekujesz od Volantis, ode mnie, od Triarchy. Od Voqadisów. Czego pragniesz? Cyrenna nie wiedziała co odpowiedzieć. Od zawsze pragnęła jedynie poznać ojca, pochwalić się przed nim swoimi umiejętnościami w walce, które nadal szkoli. Ale on zginął, i reszta jej rodziny. Wszyscy nagle zmarli od zarazy. Wraz ze służbą. Tylko oni. Nikt inny. Nawet nikt nie kiwnął na to palcem. Żaden ród, żaden szlachcic. Żaden Tygrys.
- Moja rodzina wcale nie miała przyjaciół. I ty też nim nie byłeś. Od początku mnie okłamywałeś, chcesz tylko przejąć wszystko co należy do mojego rodu. - oburzyła się Cyrenna. -
Wszyscy chcieli tylko upadku Voqadisów i przejęcia wszystkiego co do nich należało!
- Cyrenno, uspokój się.
- Jestem spokojna! Masz rację, nie nadaję się do tej całej arystokracji, ale nie mogę pozwolić, żeby to co pozostało po moim rodzie zostało rozkradzione.
- Cyrenno - uspokajał ją Agarr -
Proszę cię, usiądź. Usiadła.
- Słuchaj bękarcico. - zaczął Vogarro -
Twój ród nie miał prawdziwych przyjaciół, prócz mnie. Wszyscy byli fałszywi i jedynie chcieli się wzbogacać i zdobywać władzę dzięki Voqadisom. Wpływy, które należały do twojego rodu zostały już rozkradzione, częściowo opanowałem je ja. Posiadłość i bogactwo Voqadisów będą należały do ciebie, ale ja o tym zadecyduję.
- Ty? - zdziwiła się Cyrenna.
- Twój ojciec na łożu śmierci powiedział mi, gdzie ukrył dokument świadczący o twoim pochodzeniu. Odnalazłem go i schowałem. Nikt o tym nie wie, nawet Triarcha. Do teraz.
- Dlaczego go ukryłeś? - zapytała oburzona Cyrenna, gotowa znów zacząć krzyczeć. Jednak opanowała się.
- Jak już mówiłem. Byłem najszczerszym przyjacielem twego rodu. Nie wiedziałem kim jesteś, nigdy cię nie widziałem, nie mogłem ci zaufać, więc nic ci nie powiedziałem. To prawda, gdyby nie ja wogóle byś nie istniała. Namówiłem twojego ojca by wybrał się do Qohoru w sprawach handlowych. Wrócił tam po roku, wraz ze mną. Wtedy dowiedzieliśmy się o tobie. Na miejscu, w Qohorze twój ojciec oficjalnie uznał cię za swego bękarta. Sam nie wiem dlaczego. Nigdy mi nie powiedział, ale widziałem jak na ciebie patrzył. Kochał cię, z całego serca. Ale miał więcej bękartów, żadnego innego nie uznał i nie widział. Ciebie pragnął odwiedzać, ale odradzałem mu tego. Miał zobowiązania, a w Qohorze nie znalazłby żadnych korzyści. Nie ma tam portu, miasto jest narażone na inwazje Dothraków, panuje tam inna religia. A ponadto Qohor nie ma zbyt wielu sojuszników. Cyrenna wpadła w furię.
-
Jak śmiałeś nie dopuszczać mojego ojca do mnie?! Ty cholerny... - przerwał jej niewolnik stawiający na stole śniadanie Vogarra. Cyrenna postanowiła się opanować. Wiedziała, że z agresji nic jej nie przyjdzie. Usiadła ponownie przy stole.
- Pyszna ta zupa krewetkowa - wtrącił nagle Agarr
- Wyśmienita. - Kpisz sobie? - oburzyła się Cyrenna.
- Cyrenno. Wysłuchaj mnie, proszę. Nie znałem cię, nie mogłem ci zaufać. Nie wiedziałem komu miałem powierzyć majątek Voqadisów. Teraz wiem, że powierzenie go tobie nie jest najlepszym rozwiązaniem. Co byś z nim zrobiła? Potrafiłabyś odbudować wizerunek swojego rodu? Chodziłabyś na uczty i bale? Budowałaś wpływy i zawierała kontrakty handlowe? Nigdy nie byłaś tego uczona, więc nawet ze mną byś sobie nie poradziła. Najrozsądniej byłoby powierzyć mi ten majątek. Vogarro ma rację. Nie wiem co miałabym z tym zrobić. Mogłabym sprzedać posiadłość i podróżować po świecie. Na przykład Vogarrowi. -
Dobrze. Wszystko co należy do Voqadisów dostaniesz ty, Vogarro. - Agarr się zaksztusił i kaszlał co chwilę. -
Ale mam dwa warunki. Chcę, żeby zjawił się tu Triarcha.
- Czy to jeden z warunków?
- Oczywiście, że nie. - zaśmiała się Cyrenna.
Gdy Malaquo Vhassar zjawił się w posiadłości Vogarra, słońce rozświetliło już całą salę narad, gdzie odbyło się spotkanie, na którym był również Agarr. Cyrenna wszystko wyjaśniła Triarchrze i przedstawiła swoje warunki:
- Ja, Cyrenna z Qohoru, ostatnia z rodu Voqadisów, zatwierdzona bękarcica przez swojego ojca przedstawiam swoje stanowisko. Vogarro, chcę żebyś przejął posiadłość mego rodu wraz z majątkiem. Zgadzam się na to, jednak pod dwoma warunkami. Po pierwsze, otrzymam od ciebie pięć tysięcy złotych smoków i statek wraz z załogą i kapitanem.
- Tysiąc złotych smoków i duży statek z dużą załogą i dwoma kapitanami.
- Cztery tysiące i mocny statek z jednym kapitanem.
- Dwa tysiące z dużym statkiem.
- Trzy tysiące z dużym mocnym statkiem i dwoma kapitanami.
- Z jednym kapitanem i mniejszą załogą.
- Niech tak będzie. Drugi warunek kieruję w stronę Triarchy. Chcę, żeby jeszcze dzisiaj zostało zatwierdzone oficjalnie moje pochodzenie przez dokument, który ukrył Vogarro. Ja wyrzeknę się dziedzictwa rodu i już nigdy więcej nie przybędę do Volantis. - Przystaję na tę propozycję - powiedział Triarcha.
- Ja również - potwierdził Vogarro.
Jak zostało ustalone, tak się stało. Cyrenna została oficjalnie uznana za ostatnią z rodu Voqadisów i jako oficjalny bękart ojca, wyrzekła się dziedzictwa i powierzyła je Vogarrowi, który wywiązał się z umowy.
Gdy Cyrenna szykowała się do wieczornego wypłynięcia z miasta, odwiedził ją Malaquo.
- Witaj, pani.
- Witaj, Triarcho. - w Volantis, valyriański i język powszechny pokrywają się.
- Zanim wyruszysz, chciałbym ci wręczyć pewien list, który dotarł do mnie dzisiaj. Jest z Królewskiej Przystani, od mojego wnuka, Króla Westeros. Przybył wraz z listem do mnie. Nie otwierałem go. Malaquo wręczył jej list. Była na nim królewska pieczęć, czarny smok Blackfyre'ów.
- Odczytam go na statku. Teraz przygotowuję się do podróży.
- Gdzie się wybierasz?
- Sama nie wiem. Chcę podróżować po świecie. Chyba zacznę od Lys.
- Mam nadzieję, że podróż będzie wspaniała. Tymczasem, żegnaj, pani.
- Żegnaj, Triarcho. Starzec wyszedł i Cyrenna powróciła do pakowania się.
Gdy zapadł zmrok i statek był gotowy, Cyrenna kazała wyruszyć z portu do Lys. Udała się do kajuty, gdzie zmęczona padła na łóżko i położyła się obok Agarra...