by Conan McCorbray Pon Lip 14, 2014 7:06 pm
Wśród śmierdzących whiskey na kilometr górali stał, górując nad resztą Conan McCorbray, szef jednego z klanów. Pod pachą trzymał pustą już prawie baryłkę, z której kapał życiodajny oraz kacodajny napój górali. Tak samo jak reszta, śmierdział też wieloma innymi rzeczami, o których szkoda nawet wspominać. Widać było, że narady były prowadzone zażarcie od wielu tygodni, o ile nie miesięcy. Przeciągnął się leniwie, jednocześnie upuszczając baryłkę. Podrapał po tyłku, następnie po głowie, a na koniec beknął tak głośno i donośnie, że echo niosło się jeszcze przez jakiś czas po górach.
-Po pierwsze, nieładnie tak przyjeżdżać bez zaproszenia, po drugie, my tu mamy ważną naradę. A po trzecie i najważniejsze, co nas obchodzą twoje sprawy? Prawie bym zapomniał, po czwarte, Arrynowie są biedni jak i my, na tych cholernych ziemiach są tylko kozy, góry i trawa. Czy nie mówię prawdy, panowie waszmościowie?!