Żeglowali już tak od kilku miesięcy. Od kilku miesięcy to samo mdłe jedzenie, te same monotonne zajęcia. Czasem jakiś statek do obrabowania. Zwykła żeglarska rutyna. I tego właśnie Malcolm Sangray nie znosił. Uważał się za człowieka czynu, aktywnego i zawsze gotowego by posiekać paru marynarzy na plasterki. Była to chyba jedyna część pirackiego fachu, która mu nie odpowiadała. Choć już dawno pogodził się z myślą, że nie można mieć wszystkiego, nuda nadal mu doskwierała. Ostatnio przestały go bawić nawet wiwisekcje, które do tej pory przeprowadzał z takim zapałem. Pewnego kolejnego mdłego dnia, do jego kajuty jak burza wpadł jeden z marynarzy ,,Moraya", ukochanej łajby Sangraya.
-Kapitanie, szybko musi pan to zobaczyć!!!- krzyknął.
-Co jest, Trankebar znowu ma zatwardzenie? To już widziałem i jakoś mnie nie zaciekawiło-odparł podenerwowany pirat.
-Nie, to coś całkiem innego. Stevens wypatrzył rozbitka!
-No i co z tego? Pewnie jakiś niedobitek z tego wczorajszego okrętu.
-Wydaje nam się, że jest topielcem, a mówił pan jakiś czas temu, że chętnie by takiego rozkroił.
-No dobra, wciągajcie go. Obejrzę sobie te zwłoki.
-Kapitanie, szybko musi pan to zobaczyć!!!- krzyknął.
-Co jest, Trankebar znowu ma zatwardzenie? To już widziałem i jakoś mnie nie zaciekawiło-odparł podenerwowany pirat.
-Nie, to coś całkiem innego. Stevens wypatrzył rozbitka!
-No i co z tego? Pewnie jakiś niedobitek z tego wczorajszego okrętu.
-Wydaje nam się, że jest topielcem, a mówił pan jakiś czas temu, że chętnie by takiego rozkroił.
-No dobra, wciągajcie go. Obejrzę sobie te zwłoki.