by William Hawke Sro Sty 14, 2015 10:34 pm
William nie mógł się skupić na treningu. Kolejna porażka w relacjach z Elbereth dała mu się nieco we znaki. Będzie potrzebował miesięcy jeśli nie alt by przekonać do siebie starszą siostrę... chyba, że Blanche spowoduje jakiś cud. Te ponure myśli ciążące w głowie nie pomogły Willowi skupić się na treningu, ćwiczebny stępiony miecz dzierżony przez Belicho raz za razem znajdował luki w obronie Lorda Białego Portu. Do ran zadanych reputacji dołączyły siniaki na ciele. Dobry przyjaciel Williama nie szczędził mu ostrych lekcji. Po kilku godzinach dość jednostronnej walki w końcu odpuścił i zakończyli trening. Will znużony odłożył ćwiczebny strój i miecz i udał się do kajuty. Nalał wody do dużej bali i umył się dokładnie. Tak odświeżony, stękając cicho z powodu licznych bolesnych sińców wpełznął pod ciepłe koce. Zmęczenie dało o sobie znać i Will szybko pogrążył się w śnie. Początkowo spokojny po pewnym czasie przerodził się w mroczne wspomnienia...
Pokład statku skrzypiał nieco przy mocnym wietrze. Niewiele okrętów, tym bardziej wojennych zapuszczało się w te regiony. Daleko na północnych wodach ponad granicą wyznaczaną przez Mur, nie było handlu, cywilizacji oraz portów. Bezkresny widok brzegu wiecznej zmarzliny i zimnego morza. William stał na pokładzie otulony w ciepły płaszcz. Obok stali jego ojciec i najstarszy brat. Sam liczył tylko dziesięć dni imienia, ale brat skończył ich już szesnaście. Brali wraz z ojcem w wyprawie mającej odegnać zagrożenie Dzikich budujących swoje prymitywne łodzie wioskach leżących na brzegach Zatoki Fok. Wieczne patrolowanie wód mijało się z celem, Straż miała za mało środków i okrętów by wyłapywać wszystkie łodzie, a mieszkańcy Daru byli niezadowoleni z powodu tych nielicznych grup, którym udało się przepłynąć. Trzeba było odsunąć zagrożenie na kilka lat. Dlatego też kilkuset żołnierzy Manderlych oraz kilku innych lordów w ramach "szkolenia" postanowiło się wybrać i dokonać kilku wypadów na wioski Dzikich. Zwiadowcy ze Wschodniej Strażnicy zdobyli informacje o większości z nich. Flota podpływała w okolice każdej z wiosek, kilka okrętów przybijało do brzegów często pod osłoną nocy i żołnierze wbiegali pomiędzy chaty Dzikich mordując ich mieszkańców niezależnie od płci czy wieku. Domostwa splamiła krew, a następnie strawił ogień. Prymitywne topory i włócznie nie miały szans z przewagą liczebną i stalą ludzi z południa. Sam Lord Manderly i jego najstarszy syn brali udział w takich wyprawach podczas których William czekał na statku wraz z marynarzami. Po jednej z nich lord podszedł do swojego najmłodszego syna i zapytał. - Wiesz po co został zbudowany Mur? - Tak ojcze. Ma za zadanie chronić nas przed Innymi. - Owszem, ale nie tylko. Daleka Północ kryje wroga groźnego lecz znacznie mniej legendarnego niż Inni. Dzicy. Parszywi, zakłamani, okrutni i brutalni. Chcą naszych bogactw, naszych kobiet i naszej ziemi. Dlatego też musimy się bronić. Rozumiesz dlaczego musimy niszczyć ich osady przy brzegach! W innym wypadku ich łupieżcy przedostawaliby się na nasze tereny i plądrując siali by chaos. Nie mogę do tego dopuścić jako jeden z lordów Północy. Rozumiesz to prawda? Robimy to z konieczności. - Ale Ojcze. Mur powstał po to by bronić wszystkich ludzi przed Innymi. Dlaczego część z nich pozostała po północnej stronie? Zresztą ziemia jest tam trudna do uprawy, częste śniegi nie ułatwiają życia, nawet w lecie. Sam mnie o tym uczyłeś. Może Oni chcą po prostu żyć bez obaw? Lord Manderly wybuchnął śmiechem jednak po chwili mocno spoważniał. Ciężko ich nazwać ludźmi. To prymitywy znający tylko siłę. W swojej arogancji nie uznają żadnej władzy, nawet miedzy sobą. Pewnie wieki temu było podobnie, nie potrafili przełknąć dumy i sami wybrali taki los. - Jednak Ojcze dlaczego karzesz ich za czyny ich przodków. To niesprawiedliwe. Czy ktokolwiek próbował ich zrozumieć i z nimi porozmawiać? To chyba rozsądniejsze wyjście niż mordowanie całych wiosek. - Ani słowa więcej! Oni potrafią rozmawiać tylko za pomocą toporów i maczug! Nie będziesz opowiadał takich bzdur, gdy usłyszysz krzyki swoich poddanych. Krzyki kobiet porywanych dla ich uciechy, krzyki prostaczków, których jedyną winą było to, że mieszkali w Darze. Chcesz dogadywać się z tymi bestiami?! Jak dobrze, że Twój brat nie jest taki słaby. Takie podejście zrujnowałoby wszystko to czego bronili nasi przodkowie. Jutro popłyniesz ze mną i zobaczysz jak kończą Ci, którzy podnoszą rękę na Północ. To wszystko! Idź do swojej kajuty.William odmaszerował wciąż myśląc o tym co go czeka. A Czekał go widok śmierci i popiołu.
William z radością odwzajemniał pocałunek wyjątkowo uroczej i urodziwej córki pewnego garbarza. Spotykali się od kilku tygodni i znajomość nie skończyła się na pocałunkach. Syn lorda czuł się szczęśliwy, ojciec nie interesował się nim tak bardzo większość uwagi poświęcając lepiej rokującym synom. Dzięki temu udawało mu się wymykać z Nowego Zamku i wspólnie z wybranką potajemnie zwiedzali miasto i rozkoszowali się wzajemną obecnością. Dni mijały szybko i w szczęściu. Will planował już ich ucieczkę, ślub i wspólne życie. Jednak uwadze jego ojca związek syna nie mógł uciekać w nieskończoność i w końcu przyłapał go na gorącym uczynku. Wpadł do stajni, w której leżał wraz z ukochaną i rozkazał strażnikom ich rozdzielić. Jego przyszłą małżonkę wzięli pod ręce i zaczęli gdzieś wlec - Zaczekajcie! Zostawcie ją! Natychmiast! żołnierze nic sobie z tego nie zrobili. Jego samego też zawlekli za ojcem w stronę zamku. W końcu trafili do samotni ojca, gdzie Lord Białego Portu w końcu się odezwał. - Po raz kolejny przynosisz mi zawód. Czy Ty masz świadomość kim jesteś?! Młodzi lordowie nie uganiają się za jakimiś dziewuchami. A na pewno nie traktują ich w ten sposób. Chcesz sobie pochędożyć to zrób to śmiało! Jednak zachowaj się jak na lorda przystało. Albo stracisz szacunek w oczach swych ludzi. Mam dość. Ona i jej rodzina wyjadą stąd. Przynajmniej na jakiś czas. A Ty nauczysz się co znaczy być lordem. Inaczej gorzko pożałujesz swojej buty.- To nie żadna dziewucha! To moja przyszła żona! I mam gdzieś Twoje wielkie plany! Masz swoich ulubionych synów! Zostaw mnie w spokoju i daj mi możliwość szczęśliwego życia! Ojciec jak zawsze zbył go śmiechem. - Nie masz pojęcia ani o miłości ani o obowiązku. Szybko walory urody jakie teraz Ciebie zachwycają straciłyby na mocy i ujrzałbyś jej prawdziwe oblicze. Oblicze prostaczki, córki garbarza, której wiedza o życiu zaczyna i kończy się na krowich i świńskich skórach. Nie ma zaoferowania nic poza kilkoma fizycznymi atrybutami, a do tego nie trzeba ożenku. - Jesteś potworem! Jak możesz traktować ją jak przedmiot. To co z tego, że pochodzi z gminu. Mam prawo ją kochać. I co z tego, że jestem młody! Nie możesz wiecznie kontrolować mojego życia. - I tu się mylisz mój drogi synu. Właśnie, że mogę. Póki żyję na moim zamku nie dojdzie do takiego mezaliansu. Dostaniesz kilka tygodni czasu na przemyślenie tego. Jednak by pokazać Ci, że jestem szczodry będziesz mógł ćwiczyć walkę mieczem, resztę czasu spędzisz w komnacie byś przemyślał swoje zachowanie. Potem mi opowiesz o swoich błędach i zastanowimy się co począć dalej. Możesz już odejść. Mam wiele na głowie. Pamiętaj ojcze. Nie możesz mnie wiecznie więzić. A ja będę pamiętał. - Daruj sobie. Pamiętaj o naszych słowach. Nie obiecuj czegoś czego nie jesteś w stanie dokonać.
William stał na szczycie wieży widokowej Nowego Zamku. Wpatrywał się w bezkres morza wspominając kłótnie z ojcem sprzed roku. Musiał mu wtedy po kilku tygodniach przyznać rację. Sposępniał mocno i stracił większość zapału. W końcu jego ojcu udało mu się zdusić bunt syna. Gdy kilka miesięcy później dotarła wiadomość o ciąży jego żony Will nieco się o żywił jednak czujny tym razem ojciec szybko wyjaśnił mu kim będzie jego syn. Powiedział tylko, że będzie mógł wychować się na zamku o ile William pozostanie posłuszny jego woli. Musiał się zgodzić i tak nie widział innego wyboru. Z uporem i bezwzględnością jego ojca nie dało się wygrać, trzeba było to zaakceptować. Z rozmyślań wyrwał do hałas na schodach. Na szczyt wieży wbiegł sługa. Był zdyszany, zlany potem i potwornie blady. - Pa-Pa-Panie Twój Ojciec i bracia... Nie żyją. Niespodziewany sztorm zatopił część okrętów płynących w stronę Wschodniej Strażnicy. Zabrał okręty Twojego Ojca, a również twych braci. Bogowie okazali się okrutni. Co z matką?! Wie już o tym? Nikt nie przeżył katastrofy? Ja-ak? To niemożliwe.Will zbiegł po schodach najszybciej jak mógł i wpadł do pokoju matki. Ta płakała nad kawałkiem pergaminu. Rwała włosy na głowie. William chciał ją pocieszyć jednak nie znał słów, które mogłyby coś zdziałać w tej sytuacji. W końcu odszedł pozostawiając matkę z żalem. Samemu nie wiedząc co ma uczynić. Wszystko to było tak okropnie dziwne i niespodziewane, brzmiało jak kolejny okrutny test ojca niż prawdę. Jednak coś mówiło mu, że posłaniec nie kłamał. Pozostało mu tylko szukać uciechy w objęciach butelki i żalu. Kolejne dni spowiły Biały Port żałobą...
Kilka tygodni później matka Williama zaczęła się coraz gorzej czuć. Jej żal osłabił ją i choroba trawiła Jej ciało. W serce młodego lorda wbiły się kolejne okruchy i całymi dniami przesiadywał z matką. Gdy ta poczuła się już bardzo słabo wezwała go do siebie. - Synu. Zanim odejdę musisz mi coś obiecać. Znasz nasze słowa. I pamiętasz z czyjej ręki zginął twój dziadek. Obiecaliśmy w dniu, w którym się urodziłeś, i w którym dowiedzieliśmy się o dokonanym na nim mordzie, że dokonamy naszej zemsty na wszystkich tych, przez których zginął. Twoim obowiązkiem jest dotrzymać słowa. Wiem, że nie zgadzałeś się z ojcem, jednak pamiętaj. Wszystko co robił służyło dobru naszego rodu w tym również twojemu. Nie zawiedź nas. Tak matko. Dokonam tej zemsty mimo, że się z nią nie zgadzam. Zrozumiałem jednak wartość słów naszego rodu. Zrozumiałem też ojca. Szkoda, że tak późno. Będę pamiętać te słowa i zrobię wszystko by pomścić śmierć dziadka. Możesz na mnie liczyć. Łzy powoli ściekały po policzku Williama. Zbliżał się siedemnasty dzień jego imienia, a pozostał sierotą. W dodatku sierotą obarczoną potężnymi obowiązkami i przyrzeczeniami. Kolejne tygodnie były straszliwe. Smutki topił w morzach wina. Zamykał się na długie godziny w samotni nie chcąc nikogo widzieć. Ta sytuacja miała dopiero po latach się ustabilizować. Po długich, mrocznych latach pełnych smutku i żalu.
William przewracał się niespokojnie podczas swoich majaków i sennych koszmarów. W końcu jednak się uspokoił i zapadł już sen bez żadnych obrazów.